Dziecko zmarło po powrocie ze szpitala. Czy tragedii można było zapobiec?

poniedziałek, 13.4.2015 14:17 2918 3

Pomimo wcześniejszej, dwukrotnej wizyty w szpitalu w Wielką Sobotę stracili 18-miesięczną córeczkę. Czy tej tragedii można było zapobiec? W rozmowie z naszą redakcją pani Justyna, mama dziewczynki opowiada o dramatycznych przeżyciach, które w jej rodzinie odcisnęły już dożywotnie piętno. O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy także Specjalistyczne Centrum Medyczne w Polanicy-Zdroju oraz prokuraturę.
 - Może jakby podali jej coś na zbicie gorączki tam, na miejscu albo wezwali od razu karetkę to dziecko przeżyłoby święta, a teraz bawiło się z rodzeństwem. Teraz w sierpniu powinna skończyć dwa latka. Nie dożyła nawet swoich drugich urodzin - mówi zrozpaczona matka 18-miesięcznej Oli. 

Do tragedii doszło 4 kwietnia w Polanicy-Zdroju. Dzień wcześniej 18-miesięczna Ola zaczęła wymiotować i miała biegunkę. Jak twierdzi matka dziewczynki w przychodni, do której należały tego dnia nie było lekarza pediatry, więc wraz z dzieckiem zgłosiła się do Specjalistycznego Centrum Medycznego w Polanicy-Zdroju.

- Lekarz powiedział, że mu przykro, ale nie może mi pomóc. Nawet nie wziął nas do gabinetu tylko przyjął na korytarzu. Odesłał mnie bez recepty, bez żadnego badania dziecka. On jej nawet palcem nie dotknął - tłumaczy pani Justyna - Wróciłyśmy do domu. Podałam jej leki, Ola zaczęła się lepiej czuć, przespała noc, a nad ranem znowu zaczęły się wymioty i biegunka,  więc stwierdziłam, że znowu pojadę do szpitala. Przed wyjazdem sprawdzałam dziecku temperaturę i nie miała gorączki. Dzień wcześniej też jej nie miała.

Pani Justyna zamówiła taksówkę i pojechała wraz z córką do położonego nieopodal szpitala.

- Tym razem doktor nas przyjął. Osłuchał córkę, obejrzał gardełko i powiedział, że nic się nie dzieje. Zmierzył temperaturę i okazało się, że dziecko ma 41 stopni gorączki. Lekarz nie dowierzał i mierzył temperaturę jeszcze dwukrotnie, po czym powiedział, że musi mnie skierować do szpitala do Kłodzka, bo tu nie ma pediatrii. Zapytałam, czy istnieje możliwość przewiezienia tam dziecka karetką pogotowia, bo mam problem z transportem. Lekarz powiedział, że oni nie są od tego żeby dawać mi transport. Nieprawdą jest, że lekarz proponował mi przewiezienie dziecka do kłodzkiego szpitala, bo nie było żadnej tego typu inicjatywy - zaznacza pani Justyna - Dostałam skierowanie do szpitala w Kłodzku.  W międzyczasie pytałam pana taksówkarza, czy da radę nas zawieźć do szpitala w Kłodzku, ale powiedział, że ma już umówiony kolejny kurs, więc odwiózł nas do domu. Po powrocie do domu pierwsze co podałam dziecku syrop na zbicie gorączki, bo w szpitalu nie dostała nic na tak wysoką temperaturę. Zaczęłam szukać jakiegoś transportu do tego Kłodzka. Po jakimś czasie temperatura spadła do 37,8. Ola zjadła banana, jogurt i wypiła soczek. Położyłam ją do bujaka i nagle zobaczyłam, że wywracają jej się oczy. Podniosłam ją do góry, ale ona już straciła przytomność. Zadzwoniłam na pogotowie. 

Jak twierdzi matka 18-miesięcznej Oli dyspozytorka do momentu przyjazdu karetki pogotowia instruowała ją telefonicznie jak prowadzić reanimację.

- Powiedziałam co się dzieje, a ona instruowała mnie co mam robić i jak mam ratować dziecko, więc to robiłam cały czas aż do momentu przyjazdu pogotowia - mówi pani Justyna - Po jakimś czasie moja mama ponownie tam zadzwoniła, bo karetki dalej nie było. Dyspozytorka powiedziała mamie, żeby nie panikowała, bo karetka jedzie z Kłodzka i trzeba czasu. Mama zadzwoniła także do mojego męża, który zdążył wrócić z pracy 18 km od domu, a pogotowia nadal nie było. On zadzwonił po raz trzeci i po jakimś czasie dopiero się zjawili. 

Zdaniem rodziny sporo zastrzeżeń budziło także podejście pracowników pogotowia.

- Karetka nie podjechała nawet pod dom, tylko stanęła przy drodze. Jak już wysiedli z auta to szli sobie dosłownie jak na spacer mimo, że mąż krzyczał, prosił, żeby szli szybciej. Nie reagowali - mówi pani Justyna.

Zięć krzyczał, błagał, żeby szli szybciej, on dosłownie piszczał - relacjonuje babcia dziewczynki - Pan z pogotowia, który przyszedł pod dom jako pierwszy czekał na te panie, które były jeszcze chyba w połowie drogi. Ja stałam w drzwiach i prosiłam żeby wszedł już do środka do dziecka, a on czekał, żeby dołączyły do niego panie. W tym czasie córka cały czas reanimowała dziecko - dodaje.

W tym czasie pani Justyna cały czas prowadziła reanimację córki. 

- Pan zanim podłączył aparaturę to ja cały czas sama ją reanimowałam. Kazali mi odejść dopiero jak pan podłączył ją pod tę aparaturę. Serduszko jeszcze biło, po tym elektrowstrząsie przestało - relacjonuje mama Oli - Żadna z tych osób nie powiedziała mi prosto w oczy, że dziecko zmarło. Po prostu wyszli z domu, a na podwórku jedna z tych pań poprosiła mnie żebym dała jej książeczkę zdrowia dziecka, gdzie mówiłam do niej żeby weszła do domu. Niestety nie weszła. Ja wyniosłam książeczkę, oni coś tam wpisali i poszli do karetki.

W międzyczasie w domu pojawiła się policja. Jak twierdzą sami domownicy emocje jakie miały tam miejsce były ogromne. Kto i kiedy wezwał funkcjonariuszy - tego nie wiedzą.

- Jedna z pań, nie pamiętam dokładnie, która zapytała mnie jak przebiegł poród. Ja powiedziałam, że szybko, bo faktycznie urodziłam bardzo szybko i nawet lekarze byli bardzo zdziwieni.  Na to ta pani powiedziała mi “Szybko przyszła i szybko odeszła”. Takie były słowa tej kobiety tylko ja nie jestem sobie w stanie przypomnieć, która z pań to powiedziała, bo byłam w ogromnym szoku - mówi pani Justyna. 

O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy także Specjalistyczne Centrum Medyczne w Polanicy-Zdroju.

- W tej chwili w szpitalu trwają procedury wyjaśniające. Zarówno procedury wewnętrzne, które uruchomił szpital, jak i procedury organów kontrolnych zewnętrznych z Ministerstwa Zdrowia oraz Narodowego Funduszu Zdrowia - wyjaśnia Małgorzata Mrowiec z polanickiego SCM-u - Istotnie potwierdzamy, że w sobotę około godziny 12.00 z 18-miesięcznym dzieckiem zgłosili się rodzice. W ramach nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej lekarz dyżurujący udzielił porady i zostało wypisane skierowanie do oddziału pediatrycznego, który znajduje się w szpitalu w Kłodzku. Taki oddział pediatryczny nie znajduje się w naszych strukturach. Wobec szpitala nie toczy się żadne postępowanie. 

Przyczyny śmierci dziecka ma wyjaśnić postępowanie, które prowadzi Prokuratura Rejonowa w Kłodzku.

- Śledztwo zostało wszczęte z uwagi na podejrzenie błędu w sztuce lekarskiej związanego z procesem diagnozowania i leczenia dziecka. Będą na pewno badane wszystkie okoliczności związane ze stanem zdrowia dziecka od momentu pierwszego kontaktu rodziców dziecka ze służbą zdrowia mówiąc ogólnie - wyjaśnia Ewa Ścieżyńska z Prokuratury Okręgowej w Świdnicy  - W Zakładzie Medycyny Sądowej we Wrocławiu została już przeprowadzona sekcja zwłok dziecka. Niestety nie pozwoliła ona biegłym na stwierdzenie jaka była przyczyna zgonu. Będzie to możliwe dopiero po przeprowadzeniu dodatkowych badań, a mianowicie badań histopatologicznych oraz mikrobiologicznych. Jak poinformowała biegła wykonująca sekcję może potrwać nawet do 8 tygodni.

- Najgorzej, że nie znamy przyczyny, nie wiemy dlaczego tak się stało. Boli nas to, że lekarz w Polanicy w Wielką Sobotę nam nie pomógł, gdzie dziecko miało 41 stopni gorączki. Wiedział, że nawet czas dojazdu może zrobić swoje - mówi pani Justyna. 

- Dla mnie święta Wielkanocne już nigdy nie będą kojarzyć się z radością tylko z tą tragedią. Tego się nie da opisać, jakie to zdarzenie zrobiło w nas spustoszenie. To było nasze oczko w głowie i gdzie się człowiek nie popatrzył tam ona była. Nie możemy sobie teraz znaleźć miejsca w domu - mówi babcia małej Oli.

Prokuratura gromadzi obecnie materiał dowodowy w postaci dokumentacji medycznej dziecka. Cały czas przesłuchiwani są także świadkowie tj. osoby, które miały kontakt z dzieckiem w tych ostatnich dniach życia.

- W przyszłości można powiedzieć, że jest przesądzone, że tak jak w każdej sprawie o błąd w sztuce lekarskiej na pewno będzie powołany zespół biegłych w celu ustalenia tego w jaki ten proces przebiegł, w jaki powinien przebiegać i czy doszło do popełnienia błędu czy zaniechania - tłumaczy Ścieżyńska - W tego typu sprawach zawsze takim wątkiem pobocznym jest sprawdzenie, tego czy osoby uprawnione do opieki, czyli w tym przypadku rodzice też nie dopuścili się jakiś zaniechań. Ta kwestia również będzie wyjaśniana w postępowaniu, jednak gdyby się okazało, że jest jakieś uzasadnione podejrzenie w tym kierunku, bo na razie jest za wcześnie żeby o tym mówić, to będzie to odrębne postępowanie. 

 

Przeczytaj komentarze (3)

Komentarze (3)

beci wtorek, 14.04.2015 09:17
Nie ,którym lekarzom się nie chce pracować skończył Medycynę ,...
poniedziałek, 13.04.2015 21:02
Nasza polska taka jest i nic sie nie zmieni
jola poniedziałek, 13.04.2015 14:52
to jakas kpina ,jak taksowkarz mogl odmowic zawiezienia do klodzka...